Co jakim pieprzem, to czasem dylemat. Po pierwsze praktycznie nie uznaję gotowego mielonego pieprzu. Uważam, że taki już raczej w zasadzie zwietrzał, a prawdziwą głębię aromatu pierzu można wydobyć mieląc go w młynku bądź rozdrabniając w moździerzu bezpośrednio przed popieprzeniem. Często zdarza się, że do jakiejś potrawy chciałabym użyć konkretnej odmiany pieprzu: białego, zielonego czy nawet czerwonego (a w zasadzie różowego), byle nie czarnego, a tu w naszych w małych markecikach asortyment raczej standardowy, a co najwyżej jest biały mielony czy mieszanka kolorowego. Następnym razem jak się trafi okazja, to zrobię zapasy, ale tymczasem w ramach rozwiązań doraźnych przypomniałam sobie o bajce o Kopciuszku... i zakupiłam pakiecik kolorowego, a i chętny kopciuszek też się znalazł :) Posegregował różnokolorowe ziarenka i teraz już mam biały pieprz do ryb, zielony do sosów, marynat i wołowych steków męża oraz czerwony (różowy) o szczególnych walorach dekoracyjnych :) mam nadzieję, że wkrótce pojawi się na moim blogu coś, w czym ten ostatni będzie głównym bohaterem :)
Zielony świetnie pachnie
OdpowiedzUsuń